Magiczne pudełko

Na swoje urodziny Gutka dostała magiczne pudełko. Właściwie dostała je kilka tygodni później, ponieważ prezent długo leciał z samej Japonii. Magiczne pudełko było zwiastunem naszej kolejnej przygody – fotografii.

Tajemnicze pudełko to Canon AF35M czyli pierwszy, w pełni automatyczny aparat kompaktowy. Solidny sprzęt z autofokusem i lampą błyskową, którą już trzeba sobie samemu włączyć. Zaletą aparatu jest także świetny obiektyw 38 mm/2:8f czyli zarówno do reportażu jak i portretu. W rodzimej Japonii aparat nosi nazwę Autoboy, natomiast w USA Sure Shot. I rzeczywiście, już po pierwszej naświetlonej kliszy byłem pozytywnie zaskoczony efektem. Ale po kolei.

Fotografowałem od dziecka. Swojego czasu spędziłem długie godziny w ciemni, mocząc naświetlony papier i wywołując klisze. Z bijącym sercem czekałem na efekty artystycznych poszukiwań. Najczęściej, lekko przytomny oglądałem je przy pierwszych promieniach słońca. Piękne czasy. Aktualnie, do rodzinnej dokumentacji używam smartfona. Prawdopodobnie jak większość śmiertelników. Smartfon jest zawsze pod ręką, błyskawicznie daje efekt i można wysłać babci, jasna sprawa. Sytuacja diametralnie zmienia się jednak podczas bliższych i dalszych wycieczek. Z wielką chęcią chwytam wówczas za analogowego Olympusa Trip 35, kolorową lub czarno białą kliszę i w drogę!

Gutka szybko podchwyciła nasze zainteresowanie fotografią. Jak mówi stare chińskie przysłowie, jeżeli chcesz, żeby Twoje dzieci robiły interesujące rzeczy, zacznij od siebie i też zajmij się czymś ciekawym! W każdym razie, Gutka chętnie chwytała za telefon mój lub Zosi by także zrobić zdjęcie. Konstrukcja smartfona sprawiała, że najczęściej były to całe serie, czasem dominował kawałek podłogi lub pojawiał się palec w obiektywie. Jednak niezależnie od efektu, Gutka zawsze z chęcią oglądała wykonane przez siebie fotografie. Kiedyś zrobiła też zdjęcie moim dalmierzem. Chcę zobaczyć, zawołała. Była bardzo zdziwiona, że w tym momencie nie jest to możliwe.

Zauważyłem, że w fotografii Gutka odnajduje coś ważnego dla siebie. Postanowiłem więc sprawić jej mały prezent. Zależało mi na tym, żeby aparat był łatwy w obsłudze: nie wymagał manualnego ostrzenia i naciągania kliszy. Wcześniej sprawdziliśmy z Gutką, że nawet w małych dalmierzach do przewinięcia kliszy potrzeba siły. Ale najważniejsze dla mnie było to, żeby aparat był analogowy, żeby wewnątrz była klisza, na której klatka po klatce można naświetlać obrazy, które później wywołamy w formie odbitek. Chciałem, żeby to miało taką swoją aurę.

Na początku trochę podpowiadałem Gutce, ale tylko na początku, później już chciała sama. Pewnego dnia przyniosłem z zakładu odbitki z pierwszej naświetlonej kliszy. Wow! Córka uchwyciła nas ze swojej dziecięcej perspektywy.

W jej kadrach jesteśmy jakby trochę za duzi i nie zawsze się mieścimy się w całości. Często więc występujemy w detalu, reprezentowani przez brzuch lub nogę. Niekiedy jesteśmy pokazani trochę z zaskoczenia, czymś zajęci i zmęczeni, ale często uśmiechnięci. Na drugim planie czasem prezentuje się lekki bałagan lub jakiś zagadkowy przedmiot. Zdjęcia kolorowe zabierają nas w nostalgiczny świat „The Wonder Years„, natomiast czarno – białe, szczególnie te z użyciem lampy błyskowej, przenoszą w lata 80- 90. Tu pojawia się zabawna gra w podobieństwa: czasem wyglądamy trochę jak nasi rodzice bawiący się z nami lub trzymający nas na rękach. Jest też kilka zdjęć, które są jak kadry wyjęte z filmów włoskiego neorealizmu. Na fotografiach Gutki pojawiła się również jej młodsza siostra Gajka. Są to szczególnie czułe obrazy.

Zastanawiam się jakie jest to spojrzenie Gutki zza aparatu. Łatwo wpaść w pułapkę, że jest ono naturalne i spontaniczne, bez myślenia o kadrze i formie. Że, jak uważali surrealiści, fotografia jest ślepym, automatycznym narzędziem. Przeglądam zdjęcia z kliku klisz naświetlonych przez córkę. Na myśl przychodzą mi dwa, zupełnie odmienne projekty. Pierwszy, to działanie wśród dzieciaków z popegeerowskich wiosek w Beskidzie Niskim. W 2002 roku, Piotr Janowski, Paweł Kula i Marek Noniewicz przyjechali tam z workiem klisz i pudłem nieskomplikowanych aparatów fotograficznych, tzw. małpek. Rozdali aparaty dzieciakom z przesłaniem, że mogą fotografować co chcą. Te, zaskoczone ruszyły w plener, dziwiąc się, że codzienność może być ciekawym obiektem do fotografowania. Do tej pory zdjęcia kojarzyły im się wyłącznie z rodzinnymi uroczystościami i wymuszonym na tę okazję uśmiechem. Wybrane fotografie zostały pokazane na wystawie w Warszawie i ukazały się w albumie poświęconym projektowi. Widzimy na nich rodzeństwo, wnętrza domów i podwórek, domowe zwierzęta, zabawki dzieci i zabawę dorosłych, plany ogólne i detale popegeerowskiej rzeczywistości w Jasionce i Krzywej. Drugie skojarzenie to fotografie Nan Goldin, głównie te z albumu Eden and After oraz Diving For Pearls. Goldin jest artystką o niesamowitej wrażliwości, fotografująca z pewną lekkością i zarazem czułością. Fotografie z albumu o dzieciach Eden and After, to 300 obrazów zebranych przez lata pracy. Część to dzieciaki rodziny i znajomych, ale nie tylko. Album podzielony na trzynaście rozdziałów przedstawia gry i zabawy, ale także jego niepokoje, lęki i łzy. Jak wskazuje sam tytuł jest to opowieść o utraconym raju. Tym rajem jest dzieciństwo:

„Kiedy dzieci się socjalizują – mówi Goldin – tracą zdolność do samodzielnego rozumienia rzeczy. Myślę, że dzieci mają więcej do nauczenia dorosłych niż odwrotnie”.

Drugi album, chociaż jest „o życiu dorosłych”, jest pewną oniryczną opowieścią, W książce znajdziemy pejzaże miejskie i zwierzęta, autoportrety, wnętrza, rzeźby, lustra i nagrobki. Całość, uważnie oglądana, zamienia się w emocjonalną i magiczną podróż.

Stopniowo pojawiają się kolejne zdjęcia zrobione przez Gutkę, kolorowe i czarno-białe. Najczęściej zdjęcia oglądamy wspólnie. Za każdym razem jest to jak premiera wyczekiwanego filmu. Ważna w tym wszystkim jest też materialność odbitek. Wywołane, przeważnie w formacie 9×13 przechodzą z ręki do ręki, czasem są sobie wyrywane lub rzucane, czasem przytulane, a nawet całowane. Doceniam tą relację z fotografią i pozwalam na te wszystkie praktyki. Przypomina mi to te wszystkie działania wokół wizerunków świętych i władców, kiedy zależnie od relacji i potrzeby drze się i/lub zjada.

Kilka dni temu odebrałem kliszę ze zdjęciami Gutki znad morza, jeszcze z naszych wakacji. Gutka aż podskoczyła na ich widok i przytuliła jedno ze zdjęć z kempingu. Nadmorski cykl otwierały cztery fotografie morza. Jest to właściwie ten sam kadr, jedynie z lekkim przesunięciem. Pamiętam ten moment. Rozbiliśmy się na plaży i zapytałem się Gutki, czy może chce porobić zdjęcia. Gutka chwyciła aparat, zrobiła kilka kroków w kierunku morza i czterokrotnie, w pewnych odstępach, zdjęcie po zdjęciu, nacisnęła spust migawki. Widziałem, że był to dla niej ważny moment, że w ten sposób wreszcie złapała to morze do którego tak długo jechaliśmy.

Zapytałem Gutki dlaczego lubi robić zdjęcia:

„Lubię bo potem mam takie fajne pamiątki, z kempingów, gór i znad morza. Gajce też pozwalam robić zdjęcia. I jak pojedziemy w góry też będę robić zdjęcia! – wesoło dodała.

Tak działa nasze magiczne pudełko. Polecamy 🙂

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s