Lato Gai. Mazury Guty

Kiedy w końcu pojedziemy na Mazury? Pyta Guta. Bo trzeba przecież wcześniej, jak co roku, naprawić mercedesa, wypożyczyć hamaxa, z którego w końcu nie skorzystamy, kupić wegańskie sery po drugiej stronie Wisły, nabyć potrzebne kaski i niepotrzebną hulajnogę, która zostanie w Warszawie, podlać ogród, sprzątnąć i zamknąć dom, zabrać za dużo rzeczy, i w końcu jednak uciec w parną noc. Podróż po nieprzespanych dobach pakowanio-załatwiania to nienajlepszy plan. Dzieci co prawda spały, ale my często stawaliśmy, żeby ochłonąć i ocucić się. Jechaliśmy ulubioną biebrzańską trasą. Pełno na niej wędrujących zwierząt, wilgotnych zapachów, mgieł i tajemniczych dźwięków. W okolicy Grajewa myśleliśmy, że już nigdy nie dojedziemy, stanęliśmy odpocząć na stacji pełnej nocnych Marków, ale w końcu udało się, uff… Na miejscu czekała stęskniona kuzynka Jasia i ukochana Babcia, czekał na nas kuzyn Władek. Gutka dostała plan domu i ogrodu ze skarbami do odnalezienia. Wróżki wronkowe porwały Gutkę, a my mogliśmy się trochę przespać. Witajcie wakacje!

Borowiny

Lipiec był miesiącem jeziorek borowinkowych. Postanowiłam niczym Luiza właścicielka plantacji w Beaujolais, która obdarowywała zbierających winogrona tytułem króla i królowej winobrania, szukać corocznie najlepszego miejsca turnusu. Królową Wronek jest oczywiście i niepodzielnie babcia Ania. A miejscem tegorocznym mianuję Borowiny. Borowinki królowe to dwa niebieskookie jeziora zagubione w suchym sosnowym lesie. Woda jest tam tak czysta, że aż smaczna. Muł pachnący to lecznicza borowina. Po kąpieli skóra jest gładka, rysy wygładzone, stopy piękne i czyste, włosy lśniące. Jeziorka są nieduże niczym woda zaczerpnięta w dłonie lasu. Są ciepłe, dzieci kąpią się długo i z ochotą.

Bądź krokodylem!

Krzyczy Guta i ucieka w tatarak. Rzucam się za nią wzbijając setki kropel. Wracamy z borowinek zmęczeni, najedzeni jagodami i malinami, które porastają brzegi. Nasyceni powietrzem, odurzeni pięknem i opaleni słońcem. Głodni! Jacek wyczarowuje dla nas smaczne ratatuje, dusi pory i brokuły, piecze kartofle, smaży burgery, karmi tofu, wegańskim serem i jogurtami z kokosa.

Chodzenie

Pierwsze samodzielne kroki Gai to przebiegi po szarych deskach magazynu w naszej dużej kuchni.

Gaja podnosi jedną rękę, balansuje ciałem i rusza. Od osoby do osoby. Kiedy zbliża się do Babci, Mamy lub Taty albo wujka Janka wyciąga ręce do góry, dobija do punktu, a radości i wiwatom nie ma końca. Wyprawia się na coraz dalsze wycieczki, na dworze spaceruje w bezpiecznym uścisku dłoni z dorosłym. Kiedy wracamy tu powtórnie, w deszczowe sierpniowe dni, chodzi już po całym domu. Zawadiacko przekracza progi i biegiem leci po pokojach.

bam!

śmieje się, kiedy upadnie. Podłogę mamy jednak nierówną. Nad jezioro Gajka idzie już sama, boso przez suchy las, co i raz staje zerknąć na mrówkę, kamyk, zerwać jagodę i pogrzebać w piasku.

Mikroprzygody

Mazury są dobre na mikroprzygody z dziećmi. Mikrosensacji dostarczyła nam wyprawa do Giżycka. Pospacerowaliśmy po porcie, znaleźliśmy wegańską cukiernię (NEWIN słodycz pełna troski) z obłędnymi lodami o smaku śliwkowej bezy i pysznym karmelowym ciastem, bawiliśmy się na bardzo fajnym placu zbaw w miejskim parku, spotkaliśmy miłych rodziców i sporo fajnych dzieciaków. W drodze powrotnej kupiliśmy trzy kauczukowe piłeczki w centrum handlowym odwiedzonym przy okazji szukania apteki. Oglądaliśmy kamienice z początku wieku i wspaniałe pozostałości po nieczynnym kinie Fala z, jakże już odległych, czasów PRL. Pomyślałam, że Giżycko to fajne miejsce do życia z dzieciakami, w duchu slow life, ale tę myśl trzeba zweryfikować z naszą koleżankę ze studiów, która osiadła tu na stale. Jak wygląda zima w Giżycku? Kto to wie. Może i smętno jest tu, na tropach smętka. A może piękniej niż gdzie indziej, bo bliżej jezior skutych lodem i chmur.

Dobrym pomysłem na sierpniowe nieco słotniejsze dni i kolejne mazurskie przygody z maluchami okazało się przemierzanie okolic bliższych i dalszych – piechotą. Chodziliśmy do lasu, do pobliskich wsi, nad rzekę. Codziennie po kilka, maksymalnie do dziesięciu kilometrów. Jacek cały czas chodził boso! Podczas takich spacerów więcej można poczuć i zobaczyć, łatwiej się zatrzymać, częściej rozmawialiśmy z ludźmi, byliśmy bardziej zmęczeni i lepiej spaliśmy.

Odwiedziliśmy (ale to już autem) także, nieco mniejsze i posępniejsze od turystycznego Giżycka, Olecko, żeby obejrzeć plac zabaw nad jeziorem ze skocznią dla deskorolek, w cieniu której kryją się nastolatki, kultową rzeźbę na prywatnej posesji: „Mieszkańcy Olecka bohaterom kosmosu” i zbadać propozycje lodów wegańskich lokalnej sieci supermarketów. Olecko, szczególnie w okolicach jeziora, też całkiem może być… Dla tych, którzy mają czas – warto odwiedzić lokalne lumpeksy.

Przygody miejskie i piesze wycieczki w znane nieznane strony zaliczone! Można odpocząć.

Spotkania

Lubię spotkania mazurskie, choćby na chwilę zobaczyć niewidzianych przez cały rok ludzi, zamienić parę słów z mazurskimi znajomymi.

Zaczepić Panią Ewę w jej wędrówce w poszukiwaniu starszej Pani Mamy, która wyszła na spacer, i psa, który też się gdzieś wybrał. Kilka słów o lokalnych trasach rowerowych, festiwalach muzycznych muzyki dawnej i współczesnej, synach, wnuczkach, wnukach, przedszkolach i pani Ewa znika przypilnować pikle, bo jutro będzie wesoło, zjeżdża cała rodzina. Pamiętam panią Ewę z czasów, kiedy jej chłopcy byli niewiele starsi od naszych dzieci. Pełna radości, ciepła, pozytywna, od zawsze animuje lokalne inicjatywy, bada historie regionu, tworzy szlaki rowerowe, organizuje spływy kajakowe, odwiedza miejsca warte zachwytu.

Zaprosić na herbatę przemiłą i ciepłą panią Wacię. Niedawno zmarł jej ukochany syn Jarek, jeszcze w sile wieku. Bardzo go lubiliśmy. Codziennie przejeżdżał traktorem doić krowy i poić cielaki. W smutnych okolicznościach skończyło się życie człowieka pogodnego, sympatycznego, dobrego i bardzo zżytego z mazurskim krajobrazem.

Idziemy też na proszoną herbatę za miedzę, do sąsiadów mazursko-warszawskich Doroty i Janusza Spotykamy się w, wypielęgnowanym ręką Doroty, przyjemnym i kolorowym ogrodzie. Jeszcze jest tu wszystko nienaruszone, każda roślina i narzędzie ma swoje miejsce i cel istnienia, ale chyba wkrótce wpadną wnuki, poprzewracają konewki z wodą z przydomowej oczyszczalni, odkryją kultową huśtawkę, która zarosła krzakami i pajęczyną, podepczą grządki, powiszą na bramie, poprzewracają stołki, pootwierają zasuwki, powęszą po schowkach w obórce … hej swobodo! Tymczasem przyjemna cisza i spokój wypełnia to miejsce, niczym w domu pracy twórczej, gdzie wiele mózgów myśli równocześnie o ważnych sprawach. A Gajka zjadła u Doroty swoje pierwsze czarne porzeczki z krzaczka, zerwane maleńkimi paluszkami.

Na spacerze po Jelonku spotykamy Włodka, to też nasz warszawsko-jelonkowy sąsiad. Gadamy chwilę. Śmiejemy się, że on na ryby, a my weganie. Wytyka nam, że awokado też niezbyt etyczne. Za to grzyby nas łączą, my przygodnie zbieramy grzyby, łapiąc więcej kleszczy niż kurek, on chodzi w wybrane miejsca, ale też niezbyt dużo nazbierał. I tak się śmiejemy i żartujemy miło z tego i owego i z upałów co były i z rzeki co płynie i z mijającego czasu, ale czy on mija skoro co roku wracamy, przecież coraz młodsi. Pędzimy do domu, z naszym wózkiem dziecinnym i młodą w nim załogą, do zobaczenia za rok.

To była bardzo długa powrotna droga! mówi Guta zasypiając.

Duchowo była z nami Basia. Tylko duchowo, bo w te wakacje Basia odeszła z tej planety. Co prawda nie mieszkała we Wronkach, tylko na ulicy Miłej w Warszawie, ale mazurski dom pamięta jej zawsze dość krótkie i energetyczne odwiedziny. Przyjeżdżała z partnerem Andrzejem. W szybkim tempie, bo Andrzej prowadzi rajdowo. Zaopatrzona w zestaw jednorazowych talerzy, sztućców i kubków. Z pomysłami jak usprawnić organizację domu. Bywał też Paweł, syn Basi. Przeżywał tu przygody i zapisała się tu jego młodzieńcza fantazja. Podczas jednych wakacji, kiedy w nocy próbował wyjść na dwór, ciężki skobel od drzwi złamał mu nogę.

Lektury

Wstyd przyznać, ale czytaliśmy dość mało. Było tak dużo atrakcji, że wieczorem po prostu zasypialiśmy. Ale dwie „vintage” lektury wpadły nam w rękę. Jedna to opowieść o zwierzętach Claude’a Aveline: Historyjki o Lwie, o słoniu, o ktoku i kilka innych jeszcze w środku, ilustrowana bajecznie przez Olgę Siemaszkową, przetłumaczona genialnie przez Ludwika Jerzego Kerna. Inna, to kosmicznie arcyśmieszny Pan Soczewka na księżycu, Jana Brzechwy, z ilustracjami w wykonaniu Jana Marcina Szancera. Lektury te czytaliśmy jednak niezbyt dokładnie i bardziej doceniamy je dopiero teraz w słotniejsze, zaziębione dni. Wiele książek w wakacje przeszło nam przez ręce, w tym dosłownie, ponieważ Gajka darła niektóre kolorowe i zaczytane egzemplarze 🙂

Ja wertowałam, kupioną przez mojego Tatę w latach 90. książkę Stephen’a Hawkinga Czarne dziury i wszechświaty niemowlęce. Zagadnienia fizyki i kosmologii są naprawdę fascynujące, kiedy w letnią lipcową noc, jak na dłoni widać drogę mleczną ****

Dla dzieci:

Claude Aveline, Historyjki o Lwie, o słoniu, o kotku i kilka innych jeszcze w środku, w przekładzie Ludwika Jerzego Kerna, ilustrowała Olga Siemaszkowa, Nasza Księgarnia, Warszawa, 1957

Jan Brzechwa, Pan Soczewka na księżycu, ilustrował J.M.Szancer, Nasza Księgarnia, Warszawa, 1962

Dla dorosłych:

Stephen Hawking, Czarne dziury i wszechświaty niemowlęce oraz inne eseje, w przekładzie Anny Minczewskiej-Przeczek, Alkazar, 1995

Kwartalnik Fathers (3/2015) Sean Oborn, Mikroprzygody, strona 97

Miejsca:

wieś Wronki

wieś Jelonek

wieś Gajrowskie

Miasteczka:

Wydminy

Giżycko

Olecko

oraz

Puszcza Borecka

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s