Czarne porzeczki

Mazury, cud natury! Tak, jest tu ładnie, bywa nawet malowniczo. Garbate wzgórza, drogi przez pola i kwietne łąki, żurawie i oczywiście jeziora, chociaż ja zawsze wolałem bezkres morza 🙂 W każdym razie, wędrując jednym z takich traktów trafiliśmy na „plac zawad” czyli w wolnym tłumaczeniu języka Guty „plac zabaw”. Zosia, która przyjeżdża tu od zawsze, mówi, że obiekt stoi od ponad dziesięciu lat i dawniej bardzo chętnie bawił się tu jej bratanek. Idziemy. Plac jest nieźle zamaskowany, tak, że tylko miejscowi i my wiedzą jak do niego trafić. Weszliśmy na polankę i oto naszym oczom ukazała się nowa drewniana wiata, a obok niej faktycznie, taki jakby drewniany zamek – zjeżdżalnia i huśtawka. Wieża zamkowa stoi szlachetnie przechylona, prowadzący do niej mostek zerwany, wystają jakieś śruby i gwoździe. Moja punkowa dusza ukryła się gdzieś w czarnym lesie, a zza pazuchy wyjrzał świeżo upieczony i krytyczny ojciec dwóch słodkich córek. Skandal i upadek! To metafora tego kraju. Moje dzieci nie będą się tu bawić. (…)

W wiacie zjedliśmy kanapki z soczewicowym pasztetem, pomidorem i ogórkiem. Popiliśmy ziółkami i wraz z chylącym się ku zachodowi słońcem ruszyliśmy z powrotem, do naszego wakacyjnego domu. Po drodze zaczepiły nas porzeczki. Czarne i czerwone. Zgodnie zajęliśmy stanowiska przy czarnych i nieśmiało zaczęliśmy się częstować. Krzew rośnie na między i miedzy drzewami, więc śmiało można uznać, że dziki. Tymczasem drogą nadszedł pan z szupetką. Dzień dobry, dzień dobry. Czy my tu czasem tych porzeczek to Panu nie zjadamy? Nie, nie, dla wszystkich starczy. Częstujcie się, dla dzieciaków to są cenne witaminy. A może jabłek chcecie?. Mam takie papierówki, to wam przyniosę. Oh, tak, bardzo chętnie odpowiedziały za nas nasze głodne brzuszki. Oto jabłka, a tu maliny i… takie malino – truskawki. Tu gospodarz podał nam zabawne jaskrawo – czerwone owoce wyglądając jak żelki – jeżyki. W smaku to takie sobie, ale wygląd mają ciekawy, jakby na deser jakiś położyć, rzekł. Zapytaliśmy o plac zabaw. Okazało się, że dzieci we wsi już nie ma, więc nie ma też po co zabawek naprawiać. Powstała za to nowa wiata na spotkania lokalnej społeczności. I takie życie.

Jest plac zabaw, nie ma dzieci. Są dzieci, nie ma porzeczek 😉 Po raz kolejny okazuje się, że każda sytuacja ma swoje jing i jang. Jeżeli miły człowiek z Mazur czyta ten wpis, to kłaniamy się w pas, pyszne owoce, dziękujemy i pozdrawiamy!

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s