Komary nas zjadają. Niby nic, a dokuczają, najbardziej Gutce, która po ukąszeniu drapie piekące bąble. Maleństwo też staramy się chronić przed owadzimi napaściami. Biegamy z gazetami, klaszczemy w dłonie, psikamy olejkami i palimy kadzidła. Bezczelne draby gryzą nas w ogrodzie w pełnym słońcu. Kleszcze też niefajne. Chciałoby się na piknik nad pełną uroku rzekę Mienię, byliśmy i… trzy kleszcze za uchem. Jak tu piknikować?
O perypetiach związanych ze znalezieniem miejsca na łonie natury (także w związku z komarami) mówi książka, którą czytał nam Tata w dzieciństwie. Właściwie to opowiadał, bo książka była po niemiecku, a Tata nie znał niemieckiego, ale ut pictura poesis.
Książkę nazwał dla mnie i moich braci: Fintifluszki. Oto miła rodzina misiów grizli: Mama, Tata i synek (Gutka mówi, że to jeże, a nie misie) rusza na piknik i liczy na znalezienie super miejsca w przyrodzie. Misie biorą koszyczek z apetycznym ekwipunkiem (marzyłam w dzieciństwie, o takich kanapkach z cieknącym serem) i ruszają w nieznane strony. Ich wyprawa okazuje się kompletną porażką. Każde znalezione miejsce jest beznadziejne: albo jedzie śmierdzący pociąg, albo jest to wysypisko śmieci, albo lotnisko, albo miejsce wielkiego zbiegowiska i festynu. Tata miś jest prowodyrem wycieczki i entuzjastą szukania kolejnych „dobrych” miejsc. Koniec końców nawet na samotnej skale jest słabo, bo deszcz zaczął padać, trzeba wiać, i jeszcze, żeby tego było mało, ojciec rodziny misiów dostaje piorunem w tyłek. Książkę wieńczy zdanie, które, według Taty Gutki, jest afirmacją kultury mieszczańskiej: „Zu Hause ist der beste Picknickplatz!”. Najlepiej zjeść piknik we własnym domu.
W związku z fascynacją książką, zawsze kiedy coś nam nie wychodzi: zapędzamy się w jakieś nie do końca fajne, niezbyt funkcjonalne, trochę podejrzane lub po prostu bez sensu miejsce albo podejmujemy bezradne, niepraktyczne decyzje rzucamy pod nosem hasło: Fintifluszki…
Autorami książki jest para wyglądających na dość szalonych Amerykanów: Stan i Jan Berenstain. Stworzyli oni całą serię przygód misi, które nazywają się: The Berenstain Bears i wydaje się, że seria przynosi dobre zyski. Przygody wyszły w formie 300 tytułów, w 26 milionach kopii, w 23 językach. Dzieło rodziców kontynuuje syn.
Wracając do komarów. Jeszcze w zeszłym roku pouczałam moją Mamę żeby nie zabijała owadów na widoku Gutki. Taka szczytna idea żeby córka nie znała zabijania. A w tym roku sama klaszczę, przepędzam, rozkwaszam na ścianie, zasnuwam łóżka i łóżeczka moskitierami, wołam „sio” i narzekam w tej walce, której zwyciężą komary lub my 🙂 Tłumaczę Gutce, że w tej batalii z owadzimi piratami naszymi sprzymierzeńcami są pająki, od zawsze gromadnie obecne w falenickim domu. A skoro już mowa o pająkach, to bardzo polecamy książkę Erica Carle’a pod tytułem Pajączek. To książka o kulturze pracy, cierpliwości i jej efektach. Przy okazji mnóstwo wiejskich zwierzaków i odgłosów jakie wydają. Korzystamy od 1 do 2 urodzin i czytamy ciągle z ciekawością, to jedna z naszych ulubionych lektur. Skoro nienawidzimy komarów to lubmy pająki!
Sposób na komary właściciela sklepiku z eko detergentami, na bazarze w Falenicy:
Olejek miętowy, olejek lawendowy. Olejki łączymy z kwaskiem cytrynowym i wodą. Mieszamy, wlewamy do atomizera i obficie się spryskujemy. Trochę działa. Psik, psik, bzzz, bzzz…